Żuk, dziamdzia go szadz zapszała, miałem dwa. Pierwszy mi został w pamięci z powodu obracającej się razem z nakrętka szpilki mocującej koło.Rzecz jasna przekonałem się o tym na trasie a nie w garażu. Zamiast wymiany na koło zapasowe musiałem wymieniać dętkę na kole którego nie można było odkręcić. Drugi egzemplarz to tzw. blaszak z końca produkcji, skrzynia 4 biegowa, średnie spalanie ok 13-14 litrów. W nim podczas manewrowania pod ładunkiem, pękł mi przegub na kolumnie kierownicy a więc kierownica sobie a koła sobie. Innym znów razem zdarzyło się że w 3 godziny musiałem dojechać z Wawy do Poznania, o autostradach wtedy czytało się tylko w gazetach a więc prułem ile fabryka dała (a dała licznikowe 120) Owszem dojechałem ,ale mimo prawidłowego poziomu oleju przytarłem jedną panewkę i wykruszyły się dwa zęby w bakielitowych kołach rozrządu. Pamiętam jeszcze dobroduszne stwierdzenie milicjanta podczas kontroli drogowej – przedniego zawieszenia panu nie sprawdzam bo i nasze Nysy wszystkie mają luzy. Plusem o dziwo było prowadzenie na śliskich nawierzchniach, pamiętam że blaszaczek sprawował się świetnie i na lodzie czy śniegu nie dawał sobie w kasze dmuchać. Konkludując, tak jak piszecie Żuki i Nysy dawały radę ale i koszty były duże.
↧