W 1972 roku uczestniczyłem w zjeździe hippisów w Podkowie Leśnej. Przyjechałem kolejką podmiejską, choć miałem już wtedy Garbusa, na którego zarobiłem na saksach w Szwecji. Inny, mniej oszczędny uczestnik, przyturlał się pięknym Chevroletem Fleetmaster, znanym wówczas pod ksywką „Dyplomatka”. Pewną, trudną dziś do ustalenia liczbę takich samochodów, otrzymał rząd Polski tuż po wojnie od Amerykanów w ramach pomocy; jeździli nimi głównie dyplomaci, stąd ludowa nazwa. Po jakimś czasie (jak wszystkie inne państwowe samochody później), Chevrolety zaczęły trafiać w ręce prywatne. Kolega, który nim przyjechał, dziwił mi się tylko, dlaczego mu współczuję z powodu domniemanego przeze mnie braku części zamiennych. Właśnie posypał mu się jeden z tłoków. Pożyczył więc rower, pojechał do sklepu motoryzacyjnego i wrócił z tłokiem od Warszawy. Okazało się, że silniki tych samochodów są niemal identyczne. Zazdrościłem, bo ja z częściami do Garbusa miałem wtedy niemało kłopotów. Do dziś więc jestem przekonany o bliskim pokrewieństwie produktów GM z Pobiedą/Warszawą. A co do podjęcia produkcji w ZSRR, to było dokładnie tak, jak to już tu ktoś opisał – rozmontowano fabrykę w Opla w Niemczech i wraz z załogą przewieziono do Moskwy. Po jakim czasie odesłano Niemców do domu, gdy Rosjanie już jako-tako opanowali technologię.
Wspominany natomiast przez Notlaufa pan Andrzejek od Żuka był taksówkarzem bagażowym, który miast biernie czekać na klientów pod jedynym wówczas w Warszawie składem materiałów budowlanych przy Radzymińskiej, wziął sprawy w swoje ręce i zaczął załatwiać chętnym te towary. Był ich ciągły deficyt, kolejki stały po nocach bez końca i nadziei, ale pan Andrzejek wparowywał bez kolejki, brał co chciał, ładował na Żuka i wywoził. Oczywiście, wszystkim się to opłacało. Znali go też chyba wszyscy warszawiacy, zdolni do zapłacenia podwójnej ceny za towar, byle go mieć. Pamiętam, jak kiedyś, w połowie lat osiemdziesiątych, potrzebowałem kafelków. Pan Andrzejek wprowadził mnie poza wszelką kolejnością do składu, zaciągnął do ciemnej szopy na końcu terenu i tam wywołał sprzedawcę. „Franuś, pan przyszedł. Co masz?” „A, panie Andrzejku, ładną »tarakotę«, ale to już zamówione, do Sejmu jedzie!” „Franuś, co ty pierdolisz, do jakiego Sejmu? Klient przyjechał!!! Ładuj to na pakę!” No i Franuś załadował. Po prostu pan Andrzejek, oprócz najszybszego Żuka w Układzie Warszawskim, miał też ogromną siłę przekonywania.
↧
Autor: lessmore
↧